Minęło parę dni, pośmialiśmy się, postraszyliśmy i na szczęście ZIKiT na razie wstrzymał zmiany nazw przystanków. Emocje zdążyły odrobinę opaść (zwłaszcza, że w międzyczasie uwagę przykuło kontrowersyjne przywrócenie linii „8” do Bronowic), warto więc zastanowić się, czemu wspomniane propozycje wywarły aż taką krytykę opinii publicznej.
Przede wszystkim razi olbrzymi brak konsekwencji. W niektórych miejscach nazwy zmieniano z obiektów na okoliczne ulice, w innych z kolei – dokładnie w drugą stronę. Część nazw od obiektów komercyjnych miała ulec korekcie (np. „Jubilat”), inne zostawały („Teatr Ludowy”, „Teatr Bagatela”). W jednym rejonie Nowej Huty nie chciano, by nazwa przystanku pochodziła od długiej ulicy, za to proponowano coś takiego kilka kilometrów dalej (co opisałem w pierwszej części artykułu). Przecież część z tych zmian równie dobrze można by było znów „poprawiać” za parę miesięcy, co zresztą już miało mieć miejsce dla kilku nazw podmienionych przy poprzednich poprawkach! ZIKiT chciał uporządkować sytuację, lecz w praktyce w kilku miejscach proponował jedynie jeszcze większy bałagan.
Zastanawia również kwestia konsultacji. Jak to jest, że w zeszłym roku zapytano mieszkańców o zdanie nt. korekty nazwy przystanku „Dworzec Główny” (który, nawet jeśli niezwykle ważny, wciąż jest jedynie pojedynczym przystankiem), a teraz bez żadnych zapytań pozwolono sobie na zmiany kilkudziesięciu? Czemu Rady Dzielnic nie dostały w ogóle czasu na ustosunkowanie się do propozycji? Dość wspomnieć przykład RDV, która Pismo z planowanymi zmianami dostała 13.08, podczas gdy odpowiedzieć na nie musiała… do 13.08. O co chodzi?
Pamiętajmy również, że zmiany niewątpliwie byłyby kosztowne. ZIKiT zasłaniał się, że przecież i tak byłyby dodane przy okazji wprowadzania rozkładów szkolnych, lecz co z tabliczkami na przystankach, w tramwajach, itd.? Taka rozrzutność razi szczególnie teraz, gdy brakuje środków na komunikację publiczną. Propozycje mieszkańców i Radnych, nawet kosztujące drobne kwoty, potrafią być zbywane z powodu braku funduszy, a jednocześnie pieniądze znalazły się na zwykłe nazewnictwo. Zarządzie – jak uważacie, co jest bardziej potrzebne typowemu mieszkańcowi Krakowa? Dodatkowy kurs jego autobusu, czy zmiana tych kilku literek na tabliczce przystanku z którego wsiada? Naprawdę uważacie, że to drugie? Seriously?
Na koniec warto się też zastanowić, czy błąd nie leży w samych podstawach rozumowania, którym kierowali się urzędnicy. Czy naprawdę łatwiej się kojarzy ulice, nieraz boczne, niż duże obiekty znajdujące się w okolicy przystanku? Osobiście nie mam wątpliwości, że mi znacznie łatwiej jest zapamiętać charakterystyczne obiekty (czy też nazwy większych rejonów, np. osiedli). Te drugie znajdują się zresztą w konkretnym miejscu, dzięki czemu oferują więcej informacji o lokalizacji niż nazwa ulicy ciągnącej się czasem przez wiele kilometrów. Jest to jednak tylko moje subiektywne zdanie.
Tymczasem ZIKiT zapowiedział, że temat zmian nazewnictwa powróci. Oby tym razem w lepszej formie.
lkaszmirski