Podróże kraboka: piętrowe metro Sydney

… a może raczej piętrowe podziemne pociągi? Sydney, blisko 5-milionowe miasto na wschodnim wybrzeżu Australii (które jednak nie jest jej stolicą!) pokazuje, jak bardzo we współczesnych metropoliach zaciera się różnica między metrem a koleją miejską – bo choć oficjalnie system ten jest określany jako „Pociągi Sydney” (ang. Sydney Trains), to w centrum miasta na części odcinków trasy przebiegają pod ziemią. Cała sieć jest też poprowadzona bezkolizyjnie względem innych środków transportu, linie mają wysoką częstotliwość i pełnią taką samą funkcję, jak metro w wielu innych miastach. Pozostawmy jednak dywagacje nt. nazewnictwa na boku i przyglądnijmy się, jak ten system funkcjonuje.

Stacja przy międzynarodowym terminalu lotniska. Zwracają uwagę tak wysokość wagonów (dwupiętrowe), jak i wynikający z tego rozmiar tunelu, w którym się przemieszczają.

W 2012 roku transport publiczny w Sydney uzyskał niechlubne miano czwartego najgorszego systemu na świecie. Skrytykowano m.in. wydajność sieci, jej zasięg oraz wysokie ceny biletów. Odwiedzając to miasto w 2015, mogłem zatem spodziewać się najgorszego. Tak jednak nie było i szczerze nie do końca rozumiem, skąd tak zła nota największej australijskiej metropolii we wspomnianym rankingu. Ceny są wg mnie podobne do innych zachodnich miast, może tylko odrobinę wyższe: przejażdżka pociągiem na odcinku do 10 km kosztuje 4 australijskie dolary, czyli ok. 11 zł, potem stawki stopniowo rosną wraz z przebytym dystansem. Jakość wozów, ich częstotliwość czy zasięg sieci są jednak całkiem dobre. Może władze wyciągnęły wnioski i poprawiły jakość komunikacji miejskiej przez te trzy lata? A może to ja po prostu nie zdołałem odczuć jej wad przez ten tydzień, który tam spędziłem?

Schemat sieci kolejowej Sydney i okolic (pobrany ze strony Sydney Trains).

Komunikacja miejska Sydney pełna jest interesujących rozwiązań. Jeśli przyjrzycie się powyższemu schematowi, zauważycie że np. linia T1 na odcinku Redfern – Burwood (kwadraty D4 – D5 na grafice) nie staje na żadnym z ośmiu przystanków, podczas gdy równoległa T2 zatrzymuje się na wszystkich. Oczywiście ma to na celu przyspieszenie podróży – T1 obsługuje dalekie rejony na zachód od miasta, umożliwiając mieszkańcom na co dzień szybkie pokonywanie nawet kilkudziesięciu kilometrów drogi do miasta. Pociąg, którym jechałem pominął też dziewiąty przystanek (Burwood), więc zdarzają się również kursy jeszcze-bardziej-przyspieszone. Zmierzyłem: przejazd Redfern – Strathfield zajął 15 minut, w czasie których skład się nigdzie po drodze nie zatrzymał!

T2 z kolei ma niezwykły przebieg w centrum (szare koło na schemacie, kwadraty C5 – D6). Linia dojeżdża do przystanku „Central”, potem objeżdża kilka stacji w okolicy po czym wraca na Central i jedzie dalej. Pasażerowie mają wybór – mogą jechać naokoło, bezpośrednio, lecz wielu wysiada na Central i przesiada się na… inny pociąg tej samej linii, który już to centrum objechał. Takie rozwiązanie ma jednak sens, bo tak naprawdę są to dwie trasy sklejone w jedną. Część kursów zresztą nie robi pełnego kółka, lecz kończy bieg w rejonach „Circular Quay” (kwadrat C5, przy tym przystanku znajduje się słynny budynek Sydney Opera House).

Stacja „Central”.

Władze miasta wiedzą też, jak czerpać pieniądze z zagranicznych turystów: przejazd pociągiem z/do międzynarodowego terminalu lotniska objęty jest dodatkową opłatą 12 dolarów australijskich (ok. 34 zł) względem normalnego biletu. Jest to bonus tylko dla tego jednego przystanku – na sąsiednich stacjach takiego nie ma, nawet jeśli są położone dalej od centrum. Część osób omija więc ten wydatek, po przylocie wsiadając do autobusu i podjeżdżając nim do położonego niedaleko krajowego terminalu, który ma osobną stację metra, nieobjętą tą dodatkową „turystyczną” opłatą.

W tak wielkiej metropolii zamknięcie jakiejś trasy oznaczałoby wręcz paraliż komunikacyjny. Dlatego remonty prowadzone są głównie w weekendy, tak by utrudnienia dotknęły jak najmniejszą liczbę osób. Wtedy, na wybranych odcinkach, zamiast kolei kursują autokarowe „zapociągi”. Zupełnie jak w Polsce 😉

Weekendowy zapociąg.

A jak jest wewnątrz samych składów? Tu również wprowadzono kilka niezwykłych pomysłów. Zarówno na dolnym, jak i górnym piętrze wagonów siedzenia są ustawione w… którą tylko chcecie stronę. Są ruchome, dzięki czemu można je ustawić wedle woli: tak w kierunku jazdy, jak i w przeciwną jeśli np. jedziecie większą grupą. Pomysł intrygujący, choć ma i swoje wady: poręcze na siedzeniach nie zapewniają stojącym pasażerom aż takiej stabilności jak zwykłe, przymocowane „na sztywno” – zwłaszcza, jeśli siedzące osoby nie ważą wiele.

Ruchome siedzenia. Jak to działa w praktyce, możecie zobaczyć na filmiku.

W pociągach znaleźć można również „ciche wagony”, w których nie wolno głośno rozmawiać czy słuchać muzyki. Cóż, dla niektórych osób zmęczonych po pracy takie przedziały są pewnie wybawieniem. W Krakowie też czasem by się przydały 😉

Oznaczenie cichego wagonu na drzwiach.

Zabawa nie kończy się jednak tylko na pociągach. Częścią systemu komunikacji publicznej są również promy! I to w pełnym tego słowa znaczeniu – jest nawet integracja taryfowa z częścią biletów okresowych. Promy są nieocenione tak dla mieszkańców jak i turystów, bo łączą centrum Sydney z takimi atrakcjami jak Taronga Zoo czy słynną na cały świat plażą w Manly.

Circular Quay, czyli główny port dla promów. W tle Sydney Opera House.

Plaża w Manly.

Z kronikarskiego obowiązku wspomnę też, że miasto ma oczywiście również bogatą sieć autobusową (uwaga – panuje tutaj ruch lewostronny!), a także tramwaj. I choć ten ostatni to zaledwie jedna linia (zwana tutaj „lekką koleją” – light rail), ma on duże znaczenie, bo Sydney, kiedyś pełne tramwajów, zrezygnowało z nich na początku lat 60-tych XX wieku. Teraz wracają one na ulice: pierwszą współczesną linię otwarto w 1997, a kolejna jest w budowie. Miasto więc, podobnie jak wiele innych metropolii na świecie, „przeprosiło się” z tą formą publicznego transportu. I chwała im za to!

Tramwaj, czyli lekka kolej, czyli tramwaj.

Sydney to jedna z najwspanialszych i najbardziej urokliwych metropolii, jakie odwiedziłem w swych podróżach. Transport publiczny oceniam tutaj dobrze – przynajmniej jako turysta… choć ceny mogłyby być niższe! Polecam – i nic, że daleko, że lot może być drogi. Jeśli kiedyś będziecie mieć szansę odwiedzić tę część świata, zróbcie to koniecznie. Ja byłem i z chęcią wrócę tu po raz kolejny jeśli tylko nadarzy się okazja.

Kaszmir

Reklama

,

  1. #1 by -R on 27 grudnia, 2015 - 11:21 am

    Damn! Narobiłeś mi smaku. Niemniej jednak, podróże pod kątem komunikacji są bardzo ciekawe 😉
    Ja swego czasu byłem zachwycony Atenami – autobusy, tramwaje, metro, trolleje – wszystko opasało miasto bardzo szczelną siecią. Choć (nie wiem, jak w Sydney) – nie było rozkładu w sensie stricte. Było tylko podane co ile minut odjeżdża – choć podejrzewam, że to pewnie przez korki. Stolica Greków aspiruje niestety do grona tych najbardziej zapchanych – NY, Meksyk i kilka innych miast może się „pochwalić” takim natężeniem samochodów. Jak to wyglądało w Sydney? Tam też tyle samochodów, czy jednak ludzie preferują transport publiczny na co dzień, samochody mając w zanadrzu?

    • #2 by kaszmir on 27 grudnia, 2015 - 9:27 pm

      No, ja podróżuję nie tylko pod kątem komunikacji, jednak tę badam przy okazji 😉 W Atenach nie byłem, choć liczę, że kiedyś w nieokreślonej przyszłości uda się pojechać.

      Z autobusów za dużo w Sydney nie korzystałem – jednak gdy już jechałem, różnie to bywało. Zdarzały się opóźnienia, a także stanie w korkach – choć tam, gdzie akurat jechałem, nie było aż tak źle. Ciężko mi jednak ocenić całość, bo większość podróży odbywałem pociągiem + dojście pieszo. W dużych aglomeracjach z dobrze rozwiniętą siatką metra jest to zwykle najszybsza metoda przemieszczania się.

  2. #3 by tramwajarz on 30 grudnia, 2015 - 10:32 pm

    Władze miasta wiedzą też, jak czerpać pieniądze z zagranicznych turystów: przejazd pociągiem z/do międzynarodowego terminalu lotniska objęty jest dodatkową opłatą 12 dolarów australijskich (ok. 34 zł) względem normalnego biletu. Jest to bonus tylko dla tego jednego przystanku – na sąsiednich stacjach takiego nie ma, nawet jeśli są położone dalej od centrum.

    I to jest poważne państwo/miasto.
    Majchrowski zamiast reperować budżet komunikacji krakowskiej jak z Bangladeszu pobierając od turystów zagranicznych 30zł za przejazd (techniką analogiczną do jw) to podnosi ceny tubylcom/dokonuje cięć. Ale że cierpi na mentalność podczłowieka z prowincji to widać tego rezultaty.

    Podobnie z kanarami – kozaki do tubylców, za ciency do obcokrajowców.

    W pociągach znaleźć można również „ciche wagony”, w których nie wolno głośno rozmawiać czy słuchać muzyki.

    To można zrobić na zakończenie w konstalach 3x105na 😉
    1-dla kobiet i dzieci
    2-cichy
    3-dla mężczyzn

    • #4 by kaszmir on 30 grudnia, 2015 - 11:59 pm

      A cichy byłby dla kobiet czy dla mężczyzn? 😉

      • #5 by tramwajarz on 1 stycznia, 2016 - 7:50 pm

        Albo 4 wagon albo bez przegrody się nie obejdzie;)

  1. Podróże kraboka: pojedynek azjatyckich stolic – cz. 1 | krabok

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: